23 stycznia 2009

Wenezuela, Isla de Margarita

W podróży poślubnej 23.01 - 07.02.2009
Szybka decyzja podjęta we wtorek, a w czwartek już byliśmy w drodze do Warszawy. Wylot o 6:00 rano i 15 godzin lotu przed nami z międzylądowaniem na Azorach.
Zwiedziliśmy całą wyspę + wyspę Cubagua na mapie nie jest oznaczona, to ta na pd-zach.
Zdjęcie naszego samolotu z okna samolotu :)
A to Azory, niestety nie mogliśmy wysiąść z samolotu.


Podczas lotu kilka razy były turbulencje, które nas zaniepokoiły, a pod nami tylko ocean, ocean, ocean.
Ukazują się nam wyspy karaibskie.


W całej Wenezueli płynie prąd 110V dlatego koniecznie trzeba mieć ze sobą przejściówkę. Nie mogliśmy jej kupić w żadnym sklepie w Polsce, na lotnisku kosztowała 100zł, więc zaryzykowaliśmy i... kupiliśmy u rezydenta za 3 Bolivary (około 1$) :)

Warto mieć banknoty 1$ i czasami zostawić pokojówce, a wyczaruje Wam coś takiego. Oczywiście i bez napiwku w hotelu było czysto, ale wiedząc ile Ci ludzie zarabiają dawaliśmy napiwki i barmanom i kelnerom (uwierzcie, drinki były mocniejsze:))



W hotelu, pomiędzy basenami przechadzały się takie zwierzątka jak na zdjęciu poniżej. Nie wiemy czy jest to kameleon czy może jakiś inny gad?
Przemek brał czynny udział w imprezach organizowanych przez animatorów, a ponieważ bardzo dużo turystów było z Brazylii i innych krajów Ameryki Południowej został mu od razu nadany przydomek - Gringo.

Widok z okien naszego hotelu. Ta góra przypominająca wulkan bardzo nam się spodobała, trochę przypomina pejzaże z filmu "Lost". Zrobiliśmy jej kilka zdjęć, to jest zrobione o 7:00 rano, tak wstawaliśmy codziennie na śniadanie. Temperatura już wtedy wynosiła około 30st. Na Margaricie około 18:00 robiło się ciemno, więc trzeba było wykorzytsać każdą minutę w ciągu dnia.

Widok z drugiej strony naszego okna hotelowego.
Jedna z czterech restauracji w hotelu. Wszystkie były na "wolnym powietrzu". I kelnerzy i barmani śpiewają podczas obsługi. Czasami nawet tańczą. Są bardzo pogodnym, muzykalnym narodem. Pani codzinnie piekąca na śniadanie omlety i naleśniki śpiewała na cały głos! :)
Tutaj są drinki, jakie były serwowane. My przywieźliśmy sobie rum do Cuba Libre.
I widoki na okolicę oraz na nasz kompleks hotelowy.




Na wyspie płaci się tylko Bolivarami, nie można $. Oficjalna wymiana to 1:2, ale na czarnym rynku można uzyskać nawet 1:4,5. My wymieniliśmy pieniądze u rezydenta, ponieważ "na mieście" osoba, które chce change money może być podstawiona, przyjedzie policja i w zamian za nie wsadzanie do więzienia (wyobraźnia już działa, jakie to więzienie) zaproponuje, aby im zapłacić kilka tysięcy $.

Wielu ludzi utrzymuje się z rybołóstwa.

Na morzu karaibskim są rewelacyjne warunki dla surferów.
Pola, pagórki porośnięte są kaktusami, czasami wielkimi jak drzewa.



Wenezuela jest biednym krajem. W roku 2009 inflacja wyniesie około 60%. Ludzie zarabiają najniższą krajową, i to wszyscy tak zarabiają czyli około 200$. Ceny są wysokie np. za baton Twix trzeba zapłacić 2$.
Domki są małe, otoczone murami, wszyscy i starzy i młodzi siedzą przed swoimi domami. Przeważnie po prostu siedzą i rozmawiają czasami szyją, czasami coś naprawiają. Dzieci pełno i głośno. I wszędzie są psy.
Domki pomalowane są na przepiękne pastelowe kolory, ale tylko z fronu, z boków i z tyłu już prawie domu nie widać, to i po co malować?
Ludzie bardzo mili, uśmiechnięci, gdy przechodziliśmy obok jakiegoś domu co chwila ktoś nas pozdrawiał - "hola", ale nikt nie zaczepiał. Po jakimś czasie i nam udzielił się ten nastrój i pierwsi mówiliśmy do tubylców - "hola"! :)





Ponieważ ludzie są biedni, nie przejmują się tym co będzie jutro. Wszechobecna "maniana".
Bardzo otwarci ludzie i śliczne dzieciaki!


Na ulicach inne niż u nas drzewa i kwiaty.

A to zdjęcia samochodów, które jeżdżą. Tak właśnie. Niektóre nie miały tablic rejestracyjnych. Nie ma przeglądów rejestracyjnych. Jakieś przepisy drogowe są, ale kto by się nimi przejmował i do nich stosował? W aucie jedzie tyle osób, ile akurat jedzie, fotelików dla dzieci nie ma, a drzwi czasami się nie domykają...






Widok na północną stronę wysypy a na pierwszym planie jedyny na wyspie hotel 5-cio * z polem golfowym.
Pierwszego dnia się poznaliśmy i do ostatniego dnia razem trzymaliśmy.

Muzeum założone i prowadzone przez prywatnych właścicieli. Nie będziemy opisywali każdej ekspozycji, choć wszystkie były ciekawe. Muzeum poświęcone jest kulturze wiosek na wyspie, historii poławiaczy pereł.
Przed nami gościła wycieczka przedszkolaków.
Hiszpanie wykorzytywali Indian do połowu pereł. Aby taki poławiacz szybciej mógł się zanurzyć zakładano mu na głowę ołowiany kapelusz. Później wynaleziono kombinezon i chełm, do którego było doprowadzane powietrze, a poławiacz mógł pozostawać pod wodą do 6-ciu godzin.
Kość ze szczęki wieloryba.
Skorupy żółwi, jakie pływają w morzu karaibskim.
Rzeźby - krzesła Indian z okolic Orinoko.
Portrety Indian mieszkających na południe od rzeki Orinoko.
Urny. Wielkość urny zależała od statustu społecznego.
Na górze - staniki Indianek. Poniżej majtki - męskie i damskie. Klikając na zdjęcie można je powiększyć.


Stajenka przedstawiona na wszystkie możliwe sposoby w wielu kulturach.
W Polsce żywopłot, w Wenezueli kaktusy.



Jako pamiątkę można zakupić figurkę kobiety w bajecznie kolorowej sukience. Wybraliśmy się również do centrum handlowego, z ulicami pełnymi sklepów, gdzie tubylcy robią zakupy, to co nas zaskoczyło w modzie to wszystkie manekiny z miseczkami D oraz wypchane pupy push-up'ami, które można kupić w każdym sklepie z bielizną. Tak więc obfite jest piękne :)




Wciąż w muzeum.
Rzeźba Bolivara. Wywalczył niepodległość, także dla Kolumbii i Ekwadoru. Od jego imienia nadana jest nazwa waluty w Wenezueli.
Tradycyjną potrawą jest "empanada", jest ona bardzo popularna w całej Ameryce Południowej. Sa to rożki, pierogi nadziewane owocami morza, kurczakiem lub poszarpaną wołowiną. Nie wiemy dlaczego poszarpaną a nie pokrojoną? Pani przygotowuje taką przekąskę na poczekaniu piekąc w głębokim oleju. Koszt to 3 Bolivary (około 1$).

Taka przyjemność to koszt niecałego 1$ - 3 Bolivary i płaci się dopiero po konsumpcji, w Polsce nie ma takiego zaufania do Klienta.
Widok na las namorzynowy z samolotu.

Namorzyny to drzewa, które swoje korzenie mają w wodzie i na nich rosną małże.


W wodzie mnóstwo pięknych rozgwiazd.


Fauna i flora Margarity.


Przed obiadem zamówiliśmy sobie ostrygi za ponad 1$ czyli 5 Bolivarów otrzymuje się 12 szt. Prosto z morza i żywe...
Ostrygi jako znany afrodyzjak...


Mnie nie zasmakowały :)
Morze karaibskie nie jest jak tafla lustra więc pływanie w nim sprawia małą trudność, ale za to jakie muszle!!!

Na obiad wybiera się świeżą, dopiero co złowioną rybę, taka przyjemność to koszt około 20$


Według legendy ten teren był kiedyś całkowicie płaski, dopiero gdy pochowano tam pewną kobietę (zapomnieliśmy o kogo chodziło???) wyrosły dwa wzgórza, nazywane cyckami.
Kościołek, do którego zmierzają pielgrzymki mieszkańców wysypy.

Widok z latarni morskiej. Po lewej stronie w dole stary sposób pozyskiwania soli.



Fortyfikacja ta zostala wybudowana w 1680r. po to żeby kontrolować szlak pomiędzy południem a północą wyspy. Fort dominuje obecnie nad stolicą Margarity La Asuncion i w przeszłości stoczono tutaj mnóstwo bitew. W jednym z wiezień fortyfikacji, 16sto letnia żona bohatera wyspy Juana Bautisty Arismendi, z pomocą innego więźnia urodziła dziecko, które niestety nie przeżyło. Przetrzymywano ją wiele miesięcy w celi, jednak nie wydała męża. W forcie jest jeszcze jedna cela zwana celą zapomnienia. Zamykano tam więźnia i o nim zapominano...
Poniżej zdjęcia z całodniowej wycieczki na wyspę Cubagua.
Cubagua była miejscem najwcześniejszego osadnictwa europejskiego w całej Ameryce Południowej. W 1493 założono tu osadę poławiaczy pereł, Nueva Cadiz. Miasteczko uległo zniszczeniu w wyniku zalania przez tsunami w 1541 roku i zostało opuszczone dwa lata później. Jego ruiny rząd Wenezueli ogłosił w 1979 roku pomnikiem narodowym.
Mieszkańcy Margarity to ludzie z Cubagua, z kontynentu oraz przyjezdni z innych krajów Ameryki Południowej.
Podczas podróży towarzyszyły nam latające ryby.
Szczątki zatopionego statku. Podobno we wraku znajdują się także samochody.
Snorking. Rafa kolarowa nie jest tak bogata jak w Egipcie.
Mała ośmiorniczka.
Pejzaż wysypy Cubagua.




Przemek zasmakował w ostrygach :)
Na wyspie znajdują się błota z solami mineralnymi. Po umyciu skóra naprawdę była gładka jak aksamit, a gdy się smarowaliśmy błotem było dużo zabawy.


Pirat kazał żonom masować swoich mężów, on masował im głowy, kazał się odprężyć, zamknąć oczy, wsłuchać w szum fal, całkowicie się relaksować, a potem...
chlust zimnej wody na każdego!
Wycieczka była pod znakiem "fun" czyli dużo dobrej zabawy i dobrego jedzenia. Rum lał się strumieniami cały dzień!



Stoimy na przystanku autobusowym. Nie ma rozkładu jazdy. Przyjedzie to przyjedzie, nie przyjedzie to nie przyjedzie, może przyjedzie później? Maniana.
Jednak się udało! Autobus przyjechał, ale my nie potrafiliśmy wytłumaczyć gdzie chcemy jechać! Bo jeśli znasz angielski i wybierasz się do Wenezueli... to nigdzie się w tym języku nie porozumiesz. Recepcjonista w hotelu Cię zrozumie, jeden, no może dwóch kelnerów, ale nikt na ulicy, nikt w sklepie, w supermarkecie, w aptece, taksówkarz, sprzedawca na plaży, nikt. Nie ma szans, aby znali podstawowe słowa jak: woda, jeden, dwa, ile, kiedy, etc?
Bardzo miła pani na przystanku starała się nam pomóc, Ci ludzie naprawdę są pomocni i uczynni. Wsiadła z nami do autobusu, powiedziała kierowcy gdzie chcemy jechać, a pasażerowie widząć, że nie ma wolnych miejsc, chcieli nam ustąpić miejsca! Każdy się nas pytał gdzie chcemy jechać (tzn. tak przypuszczamy :)) i dawali nam znak, że pokażą nam gdzie wysiąść.
Turystyka na Margaricie rozwija się dopiero od około dwudziestu lat, dlatego i nie ma odpowiedniej infrastruktury i mieszkańcy nie nauczyli się języków turystów.
Zresztą angielski jest "wrogim językiem", bo z Ameryki, a socjalistyczny Hugo Chavez nie kwapi się, aby zmienić ustrój jego kraju.
Jeśli chce się zwiedzić wyspę najlepiej zrobić to z miejscowym, nikt tak jak on nie opowie Wam o wyspie, kulturze i ludziach. Nie kupiliśmy wycieczki z biura, ale na własną rękę wynajęliśmy samochód z kierowcą a zarazem naszym pilotem. Koszt to 20$ na osobę.

Stolica wyspy La Asuncion. Zdjęcie drugiej najstarszej katedry w Wenezueli. Okna są małe i wysoko, a mury grube, ponieważ spełniała też rolę obronną. Mieszkańcy chronili się w niej przed najeźdzcami. W budynku znajduje się wizerunek Dziewicy z Wniebowstąpienia.

Sok ze świeżych pomarańczy, na ulicy.


Mundurki w szkole są obowiązkowe, ale szkoła nie jest obowiązkowa. Jeśli dziecko nie chodzi do szkoły policja go nie doprowadzi. Jest podział na szkoły publiczne i prywatne, gdzie te pierwsze są o niskim poziomie nauczania, a te drugie bardzo dobre. Wielu rodziców dowozi swoje dzieci do prywatnych szkół.
Cały bak samochodu, a wynajęliśmy 8 osobowe auto, bak kosztował 1$. Ropa tańsza od wody.


Działkę o powierzchni 500m2 z widokiem na morze można kupić za 2000$


Śliczna małpka.


Skorpion, mam nadzieję, że bez jadu.
Zachód słońca na najbardziej wysuniętym cyplu wyspy, pd-zach.



Czas do domu...